Reklama

Moje 44 kilometry Ekstremalnej Drogi Krzyżowej

- Dopóki nie przejdziesz tej drogi, nie poczujesz że żyjesz. Tak uważam

Epidemia wystraszyła uczestników tegorocznej edycji Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Planowana na 3 kwietnia nie odbyła się w całym kraju. Nie wiem czy oprócz nas, trzech śmiałków z Dęblina, ktoś jeszcze zdecydował się na nocną wędrówkę, aby wspominać mękę Pana Jezusa. Mimo "narodowej kwarantanny" powiedziałem, że idę, ponieważ rok i dwa lata temu nie mogłem wziąć udziału w EDK. Córki mi kibicowały, a żona w trosce o zdrowie odradzała wyjście.

Pustki pod kościołem 

Nie było mszy św. na rozpoczęcie wędrówki. Nie było żadnego błogosławieństwa. Pod kościołem Chrystusa Miłosiernego przy ul. Wiślanej w Dęblinie stawiliśmy się we dwóch. Była godzina 17. Czas iść. Krótka modlitwa przed świątynią, sprawdzenie ekwipunku oraz niezbędnych rzeczy i w drogę. Spod kościoła udaliśmy się ulicą Towarową w stronę wiaduktu kolejowego. Tam dołączył do nas trzeci ochotnik. Zachowując kilka metrów odstępu od siebie maszerowaliśmy w stronę os. Masów. Na ul. Spacerowej - pierwszy różaniec. Prosiłem Najświętszą Panienkę o skupienie podczas wędrówki i wytrwałość. Na ul. Kołłątaja postój na II stacji, rozważania i dalej w drogę.

Bez szalonego tempa

Przeszliśmy dopiero 6 kilometrów. Trzeba było oszczędzać siły. Idąc wzdłuż ogrodzenia lotniska spotkaliśmy kilku biegaczy i rowerzystów. Przyszedł czas na pierwszą kanapkę i kawałek czekolady. Idąc tak długi dystans nie możesz doprowadzić do tego, że jesteś głodny i odwodniony. Z tego względu musisz regularnie pić i "wrzucić coś na ząb". Nie po to robisz z siebie "wariata", żeby po 30 kilometrach odpuścić. Niedaleko drogi na cmentarz w Bobrownikach mijamy jadącą do palącej się trawy straż pożarną.  Za chwilę mija nas policja. Pod kościołem w Bobrownikach meldujemy się o godz. 20. To tu jest kolejna stacja. Mamy kilkanaście minut postoju. Powoli zaczynam czuć przebyte kilometry, chociaż to dopiero 1/4 trasy. Robi się ciemno więc zarzucamy kamizelki odblaskowe na plecy.

Ciekawski łoś

Idziemy dalej. Samochodów jeździ bardzo mało.  Po wyjściu z Bobrownik idziemy w w kierunku Krasnoglin. Niedaleko przed pierwszym zakrętem i podejściem pod górę kątem oka zauważam jakiś ruch. Okazuje się, że to młody łoś, który przed chwilą przeszedł na drugą stronę ulicy i z ciekawością nam się przygląda. Nie zatrzymujemy się. Zwierzę jeszcze chwilę patrzy po czym odchodzi wolnym krokiem w swoją stronę. Dojście do Hortexu na ul. Przemysłowej w Rykach zajmuje nam blisko 1,5 godziny.

Modlitwa pod krzyżem, kanapka, kawa i w drogę. Idziemy w stronę Dęblina. Mijamy jednostkę w Stawach i powstające hospicjum. Jest godz. 23. Za nami połowa trasy. Już wiemy, że planowane na drugą w nocy ukończenie możemy sobie włożyć między bajki. Pomiędzy Stawami, a Dęblinem wchodzimy na carską drogę. Północ zastaje nas przy kapliczce na wysokości Krukówki.

Nadzieja i różaniec

Żaden z nas nie narzeka. Nadzieja, że z każdym krokiem jest coraz bliżej celu dodaje nam sił. Jest pięknie. Cisza, spokój, świecące gwiazdy i księżyc. Jest na tyle widno, że idąc szlakiem nie potrzeba żadnych latarek. Kilometr przed Brzezinami kolejny różaniec "poszedł" do nieba. Jest coraz ciężej, ale ten trud jest do zaakceptowania. Najbardziej bolą o dziwo plecy i przednia część ud. Na razie żadnych odcisków i obtarć. Jedynie ból mięśni. Robi się coraz chłodniej. Temperatura spada poniżej zera. Postój na stacji, woda, coś słodkiego i naprzód. Zostało 13,5 kilometra. Droga przez Starą Rokitnię bardzo się dłuży. Robi się chłodniej. Tej nocy miało być minus sześć stopni. Nie robimy już przystanków na czytanie rozważań. Czytamy w marszu. Wiemy, że jeśli się zatrzymamy ciężko będzie znowu ruszyć. Dochodzimy do przejazdu w Rokitni. Wtedy pomyślałem, że przed nami najdłuższa prosta tej nocy. Jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo się mylę. Sił coraz mniej, ale nie brałem pod uwagę, że mogę się wycofać. Pomyślałem, że prędzej się doczołgam niż odpuszczę. Dotarcie pod Gminny Ośrodek Kultury zajmuje nam dobrą godzinę. Do końca zostało 6 kilometrów. Nogi bolą coraz bardziej.

Kryzys     

Bolało. Bo jak czytaliśmy w jednym z pierwszych rozważań, miało boleć. Tak jak bolało Jezusa, kiedy niósł krzyż. Pomyślałem, że jeśli tylko tak ciężko będzie iść już do końca drogi to bez problemu dam radę. Jednak kiedy weszliśmy na wał wiślany okazało się, że z każdym krokiem jest coraz gorzej. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Stopa zaczyna tak mocno boleć, że nie wiesz co się dzieje. Co więcej, wcale nie chce się zginać. Tak jak Jezus, trzy razy upadam. Prawa noga odmawia posłuszeństwa i ląduję na kolanach. Do tej pory nie jestem pewien, czy to znak czy po prostu słabość organizmu. W każdym razie moje mięśnie w nogach już nie pracują tak jak kilka kilometrów wcześniej. Czekolada, rodzynki i kawa nie pomagają. Zatrzymujemy się co 100-200 metrów na chwilowy odpoczynek. Światła z dęblińskiego osiedla Młynki zdają się oddalać, a nie przybliżać. Przez te 3,5 kilometra zdajesz sobie sprawę, jak trudno jest walczyć ze swoimi słabościami. Widzisz jednak, że możesz je pokonać. Na początku boli, ale potem jest pięknie.

Ostatnie dwa kilometry były niezwykłym doświadczeniem. Mięśnie bolą tak bardzo, że nie powinieneś iść, ale jesteś tak blisko, że już nawet się nie zatrzymujesz. Idziemy ulicą Okrzei, Słoneczną i wracamy na Wiślaną pod kościół. Tam zostawiliśmy swoje krzyże, które nieśliśmy całą drogę. Jak się później okazało, były to jedyne krzyże. Nikt poza nami nie wyruszył.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo TUdeblin.pl




Reklama
Wróć do